poniedziałek, 17 kwietnia 2017

Miasto z ciasta i pierwsza przygoda z Clocetchild

Polską nazwę wymyśliła moja koleżanka i tak mi się spodobała, że jak usiadłam do pisania, za Chiny Ludowe nie mogłam sobie przypomnieć tej oryginalnej!
Jak zwał tak zwał. Tak czy siak dzisiaj opowiem o moich pierwszych zakupach na portalu closetchild. Jest to japoński second hand online, w którym można zaopatrywać się w roztomajte produkty ichnich marek: od spinki do włosów, przez buty i torebki aż do sukienek. Co najważniejsze, do zamówienia nie trzeba prosić o pomoc shopping service. Wszystko można załatwić samodzielnie, mając za sojusznika własne konto paypal.

Moja przygoda zaczęła się tuż po urodzinach, ponieważ oznajmiłam rodzinie, że zbieram na jakiś wykwinty ciuch zza granicy. Zbiórka przebiegła pomyślnie, więc rozpoczęły się poszukiwania, kalkulowanie, śledzenie kursu jena i inne strategie bitewne. Ostatecznie w gwiazdach wyczytałam, że pisana mi jest słodka, różowa sukienka. Wiedziałam gdzie należy szukać.
Firma Angelic Pretty stworzyła Country of Sweets w chyba 10 różnych krojach spódnic, sukienek a nawet dziwnych hybryd, a dodatkowo wypuszczano go na rynek dwa razy, więc dużo tego krąży po świecie. Co za tym idzie często i gęsto widywałam na closetchild oferty sprzedaży za ok. 6- 8000 juanów.
Miałam dużo różnych krojów i kolorów do wyboru, więc nie było łatwo, ale ostatecznie padło na tę wersję:


Closetchild stosuje bardzo czytelną skalę jakości produktu. Mamy kolejno nieużywany -> jak nowy -> bardzo dobry -> dobry -> akceptowalny. Zauważyłam, że są bardzo rygorystyczni i często sukienka skażona malutką plamką w mało widocznym miejscu, ledwo dostrzegalna na zdjęciu zmienia status produktu na "dobry" a co idzie w parze, cena leci w dół. A skoro uszkodzenie nieznaczne i cena niewielka, jest to wielce korzystna oferta! Moja sukienka została oceniona na stan " bardzo dobry", a na dołączonych zdjęciach pokazano zmechacenia wstążki wykończeniowej pod pachą  i na kokardzie.
zdjęcia sklepowe
Mamy tutaj więc idealny dowód na to co powiedziałam wyżej. Wady są bardzo małe i proste do usunięcia, ale mimo to, sukienka nie zasługuje już wg closeta na miano "jak nowa". Bardzo podoba mi się ta uczciwość z ich strony.

Oprócz stanu zużycia, aukcja przedstawia wiele dodatkowych informacji takich jak kolor (duh), materiał, opis produktu i uszkodzeń, oraz... wymiary.  Przy tym się zatrzymamy. Przy każdej aukcji zaznaczone jest iż "items of closetchild is we have measurements by their own way". Cóż, coś w tym jest. Na przykład moja sukienka ma mieć 42cm w biuście. Patrzę na ten wymiar i logika podpowiada mi, że po prostu mierzą na płasko. Nic nadzwyczajnego. Mnożę razy dwa. Ok, wychodzi coś w miarę realistycznego, zwłaszcza, że sukienka jest na gumce. Jest dobrze. Ale już przy wymiarach talii stoi 68cm. Ale ubranie nie może być w talii o 50cm większe od biustu i wyglądać normalnie... Z pomocą przyszło mi lolibrary. Upewniłam się tam, czy dobrze zrozumiałam co człowiek z miarką miał na myśli. Wyglądało na to, że po prostu drugi wymiar z jakiegoś powodu został podany już po pomnożeniu. Długość według CC to 88cm i niestety taka jest prawda. Na moje 164cm taka długość jeszcze działa, ale na wyższe osoby sukienka byłaby za krótka, a jest to jedyny rozmiar oferowany przez markę Angelic Pretty.

Proces zamawiania przebiegł bezproblemowo, mimo tego, że wszystkie formularze i polecenia były wygenerowane przez automatyczny google translate. Nie ukrywam, trochę się bałam, że podpiszę przez przypadek jakiś cyrograf, ale do tej pory nikt się ani o moją duszę ani o kartę płatniczą nie upomina. Wysyłka boli. Jest zależna od wagi paczki, więc w przypadku sukienki jest to ok. 95zł. Trochę groza. No ale nic. Grzecznie zapłaciłam. Potem mogłam tylko czekać.

 Paczka całą drogę z Osaki na Śląsk przebyła dosyć sprawnie, za to u celników siedziała ze dwa tygodnie. Służbie celnej chyba się zrobiło głupio, że tyle przetrzymali, bo postanowili mi wręczyć świąteczno-przeprosinowy prezent. Tak tak, pewnego pięknego dnia przyszedł kurier radośnie oświadczając, że paczkę dostanę jak opylę 7 dyszek. A że ja takiej grubej forsy w domu nie trzymam, musiałam się pofatygować na pocztę (tutaj pozdrawiam moją ulubioną panią z okienka, która dzięki mnie, mogła uczestniczyć po raz pierwszy w bardzo ekscytującym dla niej przedsięwzięciu jakim jest płacenie cła kartą). Closedchild nie zaniża wartości paczki, więc wszystko było czarno na białym (chociaż ciągle uważam, że kazać komuś płacić za paczkę, na której stoi "używana sukienka" jest bardzo okrutne). Cóż, bywa. Jedyne co mnie wkurzyło, to to, że zarówno paczka jak i  przyklejona do niej koperta z dokumentami, były bardzo niestarannie zamknięte, kartki praktycznie wypadały ze środka. No ciekawe czyja to sprawka.

Stan sukienki zgadzał się z opisem i zdjęciami, co oznaczało, że musiałam trochę powykańczać broszkę-kokardę. Zygzakowa wstążka była rozpruta w kilku miejscach, ale podołałam. Tak wyglądała od razu po wyjęciu z paczki:
Od momentu naprawy trzyma się świetnie.
A teraz sama sukienka. Była oczywiście bardzo wygnieciona. Przeżyła prasowanie dzielnie, ja niekoniecznie. Kontrafałdy nie są najłatwiejszą rzeczą do prasowania. Przy okazji omawiania pielęgnacji mogę też powiedzieć, że polecam z czystym sercem pranie jej w pralce w niskiej temperaturze bez dodatkowych ciuchów do towarzystwa.
Jest dokładnie taka jak ją sobie wyobrażałam, czyli przepiękna! Pasuje jak ulał i jest bardzo wygodna i elegancko się układa. Jednak co bawełna to nie plastik.


Wstążka, której użyto do wiązania gorsetowego, jest z tego samego materiału co sukienka, dzięki czemu jest mocna i nie rozciąga się. Jak widać białe oczka są wielkie, dzięki czemu przeplatanie przebiega sprawnie.
Zamek jest bardzo dyskretny, choć nieco uparty na wysokości paska. Ku mojemu zadowoleniu został zakończony haftką.
Przyznam szczerze, że takiej metki AP nigdy wcześniej nie widziałam. Nie wiedziałam że firma zmieniała logo tyle razy. Pewnie właśnie po metce dałoby rade wytropić czy moja sukienka pochodzi z 2011 czy 2007, niemniej jednak moje śledztwo ciągle jest w toku.
Podszewka jest w niemal identycznym odcieniu różu co część wierzchnia (mój wewnętrzny perfekcjonista krwawi z nosa z zachwytu). Podszyta jest również góra sukienki, w przeciwieństwie do np L'oiseau bleu od Baby. Do wszytej halki dodano pas sztywnego tiulu, który ma pomagać w utrzymaniu prawidłowego kształtu.
Print przedstawia oczywiście miasto z ciasta:

Piękny ratusz z epoki rokokoko.
Domek lokalnej wiedźmy.
Nowobogacka willa. Cóż za wspaniałe perły architektury!

Złączenie materiału jest praaawie perfekcyjne.
 Wady są bardzo drobne. Niestety czarne kłaczki często próbują się wprowadzić do słodkiego miasta.


Poza tym, na pasku  zostały widoczne ślady po broszce z kokardą. Oryginalnie była przymocowana na boku, sama przestawiłam ją na środek, wiec teraz  dziurki są już cztery.


Pasek w kropeczki przyszyty jest na warstwie ciemniejszego materiału pokrytego słodyczami różnej maści, więc gdzieniegdzie prześwituje jakieś ciasteczko.Ale jest to nieznaczący szczegół.
Co ciekawe, poprzednia właścicielka (?) wymieniła guziki w waist ties. Więc ciastkom towarzyszą teraz gwiazdki. Dość ciekawy akcent. W dodatku, jest to moja pierwsza sukienka, w której guziki są podwójne! Same paski do wiązania kokardy na zadzie są pokryte materiałem z obu stron, co się rzadko zdarza.

Update! Dzięki zaawansowanym narzędziom szpiegowskim wykryłam, że to Angelic Pretty wpadło na genialny pomysł zestawienia brokatowych gwiazdek z pastelowymi słodyczami. Oczyszczam poprzednia właścicielkę z zarzutów!


Muszę przyznać, że miałam wysokie oczekiwania co do sukienki tak szanowanej marki. Nie rozczarowałam się, a nawet w niektórych przypadkach mile zaskoczyłam. Mam teraz ciekawe porównanie produktów dwóch japońskich brandów i muszę przyznać, że pod względem technicznym (podszewka również w górnej części sukienki, dwustronne waist ties, złączenie printu na szwie...) AP wypada lepiej. Pod względem estetycznym jednak trudno mi ocenić i myślę, że obydwie stanowią wisienki na torcie z ubrań, jaki piętrzy się w mojej szafie.

A po jakimś miesiącu odkryłam, że to to ma kieszeń. Dobrze schowaną a na dodatek pojemną!

Jeśli chodzi o sam  closetchild to jestem zadowolona z transakcji, chociaż wysyłka EMSem na prawdę boli. Wątpię żebym planowała tam jakieś zakupy w najbliższym czasie, ale z pewnością jest to jedna z przystępnych metod zaopatrywania się w markowe, japońskie rzeczy.

5/5!

Pan fotograf
Pozdrawiam ciepło spod kominka!

4 komentarze :

  1. Nie wiedziałam, że Country of Sweets wypuścili na rynek dwa razy, myślałam, że ilość tego printu na rynku to efekt niskiej popularności (i bycia w lucky packu, jeśli mnie pamięć nie myli?). Uwielbiam ClosetChild (i Wunderwelt) za tak surowe ocenianie jakości produktów, dzięki temu można dostać cudeńka w o wiele bardziej przystępnej cenie. Ale przesyłka zawsze boli. Osobiście unikam EMS-a jak mogę, bo przybywszy do Anglii paczkę przejmuje firma kurierska, której nie użyłabym do wysłania kupy najgorszemu wrogowi, a tym bardziej nie ufam w kwestii drogich ciuchów z Japonii. Polski celnik pewnie przetrzymałby to równie długo, ale paczka wysłana Registered Airmailem idzie do mnie niewiele dłużej niż EMS-em, a często i tyle samo, bo u celników siedzi krócej. Na drugi raz polecam spróbować, czy to nie wyjdzie taniej, bo jakość powinna być bardzo podobna. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ta sukienka jest przepiękna i myślę, że chętnie kupiłabym ją :D Chociaż ze stylem lolicim mam tyle wspólnego co z kolarstwem, czyli nic :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Proszę się nie krępować! Nie trzeba od razu kupować lolicich ubrań hurtowo. Jeden keic też cieszy oczy :)

      Usuń
  3. Bardzo interesujące. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń